wtorek, 24 listopada 2009

W samochodzie nie było lepiej. Henk nic nie mówił, tylko zezował co chwilę w moją stronę. Chyba nie wyglądałam jak ukochana córeczka, jaką zapamiętał. W końcu ostatni raz widział mnie kiedy miałam osiem lat, włosy z kokardką i szczerbate zęby. Na pewno bardzo się od tamtej dziewczynki, którą kiedyś byłam, różniłam.
- Nic a nic się nie zmieniłaś, Dors - przerwał milczenie, zupełnie, jakby wiedział o czym myslałam przed chwilą, a potem cisza znów zawisła w powietrzu.
Spojrzałam w lustro i odetchnęłam z ulgą - zęby były wszystkie tam, gdzie trzeba, kokarda też zniknęła. No, ze wzrostem było gorzej, kolor oczu mi pozostał, no i ciągle na coś wpadałam. Swoją drogą, mógłby się zdecydować, zmieniłam się, czy nie? Ojcowie potrafią być denerwujący.
Przyszło mi do głowy, że chyba najbardziej zdziwiło go to, że akurat nie miałam w gipsie żadnej części ciała. Hm... tak naprawdę, to też mnie dziwiło...jak to możliwe, że... Aj! Samochód podskoczył na wyboju i sufit uderzył mnie w głowę. No tak, pewnie będzie guz... albo krwiak... albo skrzep... albo wszystko naraz.
Tata spojrzał na mnie z niepokojem, więc wyszczerzyłam zęby w imitacji uśmiechu - nie musi się denerwować, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Uspokojony, znów zaczął patrzeć na drogę - i na całe szczęście, prawie wjechał do lasu.
Zapomniałam powiedzieć, że Spoons leży w oddaleniu od Devils Harbor i droga do miasteczka prowadzi przez dzikie rejony porośnięte lasem. Wielkim, ogromnym i ciemnym, w którym nie wiadomo, co się kryje. Pewnie nic dobrego, jak znam moje szczęście.
Henk milczał a ja wyglądałam przez okno. Padał deszcz, wiatr pchał nasz samochód... czułam jak nami potrząsa i bałam się, że ta podróż nigdy się nie skończy. Jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy a deszcz padał, padał, padał... Podobno ciągle tu pada, nie to, co w Rooster...
Rozżaliłam się nagle i poczułam, jak po policzku spływa mi samotna łza ( na szczęście był to policzek, którego tata nie widział ). Dlaczego musiałam wyjechać i przyjechać tu, do prawie obcego faceta, obcego domu, obcego miasta i obcej pogody? Co we mnie jest takiego, że każe mi pamiętać o innych a nie o sobie...? Czasami czuję się tak, jakbym odbierała wszystkie uczucia świata...o, na przykład teraz poczułam, jak bardzo boi się mokry zajączek schowany w lesie pod liściem paproci. Boi się, bo obok krąży lis... to straszne, serduszko mu tak szybko bije... bije... bije... i moje też... och! Lis zacisnął szczęki na jego szyi a ja podskoczyłam i zwinęłam się w kłębek. Ból był rozdzierający ale zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Nauczyłam się tak maskować swoje uczucia, że gdyby Henk na mnie teraz spojrzał, zobaczyłby jak przysypiam w fotelu, nieświadoma nioczego, co dzieje się poza mną.
Ten ból uświadomił mi, czemu wyjechałam do Spoons - żeby mama była szczęśliwa - bo kiedy ona była szczęśliwa, mnie nic nie bolało - i byłam szczęśliwa. Proste, prawda?
Tylko że nie przewidziałam, że tutaj tak ciągle pada i pada, i pada... I robi mi się tak smutno...
Zatrzęsłam się, musiało być bardzo zimno, z cała pewnością poniżej zera, jakieś minus dwadzieścia? Zaszczękałam zębami. Henk spojrzał na mnie.
- Przyzwyczaisz się - powiedział - tu nie jest tak źle. Nie ma, co prawda, tyle słońca, co w Rooster, ale nie jest źle. Temperatura też nie jest najniższa, dziś zapowiadali 15 stopni w południe.
Piętnaście, dobre sobie, powiedział to tak, jakby to były tropiki a nie wieczna zmarzlina, brrrr brrrr brrr.... nienawidzę zimna... i deszczu...
No i znowu zrobiło mi się smutno...

środa, 11 listopada 2009

Nie wiem, jak to się stało... jak to mogło się stać... Rano jestem w najcieplejszym miejscu na świecie a po południu jadę przez wieczną zmarzlinę... Jak tu można w ogóle żyć?? Co ja najlepszego narobiłam?? Nie wiem, jak sobie poradzę...

Mieszkam w Rooster. Duże gorące miasto, dużo ludzi, nikt mnie nie zauważał i było mi z tym dobrze. Ale nie, mama postanowiła wyjść drugi raz za mąż. I to za sportowca! Zupełnie tego nie rozumiem ale jej całkiem odbiło. Mill to... Mill tamto... a najgorsze, że musiałam patrzeć jak cierpi, kiedy on wyjeżdżał na te swoje, fuj, rozgrywki. Nie wiem, jak można fascynować się sportem. Nie cierpię sportu i wiem, że z wzajemnością. Po prostu ja i sport do siebie nie pasujemy. Wf to kara za najgorsze grzechy. Piłka zawsze musi mnie trafić, a jak nie trafi to ja i tak na nią wpadnę. Taka już to moja zdolność - wpadam na wszystko co tylko można i o wszystko się potykam. Potknęłabym się nawet o sznurówkę leżącą na ziemi, bo wystawałaby o jeden milimetr za wysoko. Czasami sama się dziwię, że jeszcze żyję. Za to znam prawie cały personel szpitala Holy Grace w Rooster a ordynator na urazówce każe mi mówić do siebie wujku.
W każdym razie, Marie, czyli moja mama, cierpiała gdy była daleko od Milla. Co prawda cierpiała też jak była daleko ode mnie ( "Dora, kochanie, uważaj, bo coś sobie zrobisz, umrzesz i mama będzie płakała" ) ale jakoś tak inaczej. Mniej. Wcale mnie to nie dziwi, bo kto mógłby mnie pokochać za to, jaka jestem? Zwłaszcza mając obok siebie młodszego o 10 lat i piekielnie przystojnego męża. Dlatego postanowiłam zrobić coś, co ją uwoli od mojego towarzystwa i sprawi, że bez wyrzutów sumienia będzie korzystać z życia przy mężu, który jest niewiele ode mnie starszy. ( Szkoda, że nie na mnie zwrócił uwagę, ale cóż, jestem przeciętnym nastoletnim niezgrabnym brzydactwem, które o wszystko się potyka i cud, że żyje - i byłoby bardzo, bardzo zdziwione gdyby pokochał je ktoś taki jak Mill )
Przypomniałam sobie, że mam jeszcze tatę, Henka. Nie widziałam go kilka lat, ostatnim razem miałam chyba siedem lat... a może osiem... Wystarczająco dużo, żeby go pamiętać . Nie wiem, ile on pamięta ale pewnie nie będzie za bardzo mi przeszkadzał. Ma tylko jedną wadę - mieszka daleko na północy, całe 300 kilometrów od Rooster, w Spoons, gdzie ciągle jest zimno.
Teraz też. Ledwo wysiadłam z samolotu, prawie urwało mi głowę. Niemal oczekiwałam, że się potoczy, z cichym plaskaniem spadnie ze stopni a potem pac...pac...pac... zniknie w oddali. Jednak nie. Ze zdziwieniem pomacałam się po gardle. Wciąż byłam w całości! Ostrożnie zeszłam na ziemię i w strasznej ulewie pobiegłam do hali przylotów. Bałam się, że nie poznam Henka ale on był przygotowany. Nad głową powiewał mu transparent z napisem: Dors, witamy w domu! Namalował do tego żółtą kaczuszkę i machał kwiatami. Tak, trudno było go nie zauważyć. Za to pewnie wszyscy się zastanawiali, po co robi tyle hałasu, skoro przyjechał po mnie a nie po jakąś filmową gwiazdę.
Kiedy do niego podeszłam, spojrzał na mnie z zakłopotaniem. "O nie!" - pomyślałam z paniką - "Tylko nie uściski!" - i zatonęłam w jego uścisku. Mam, co prawda, 164 cm wzrostu ale wyglądam na nie więcej niż 145, no, góra 147 cm - a mój tata jest wielki, sięga niemal sufitu w naszym domu. W końcu 184 cm czyni z mężczyzny górę. A jak jeszcze doda się do tego mięśnie jak u niedźwiedzia... Och! no właśnie, Henk ma potężne mięśnie, a co będzie jak mnie zgniecie?? Czy od razu mam zacząć pobyt w Spoons od wizyty w szpitalu??
Musiałam cicho pisnąć bo tata wypuścił mnie z uścisku.
- Aleś ty wyrosła, Dors! - gdyby mama nie przysłała twojego zdjęcia, nigdy bym się nie domyślił, że to ty...
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Tak to już było, ludzie mnie nie zauważali.
- Chodź - sięgnął po moją torbę - pojedziemy do domu.