Mieszkam w Rooster. Duże gorące miasto, dużo ludzi, nikt mnie nie zauważał i było mi z tym dobrze. Ale nie, mama postanowiła wyjść drugi raz za mąż. I to za sportowca! Zupełnie tego nie rozumiem ale jej całkiem odbiło. Mill to... Mill tamto... a najgorsze, że musiałam patrzeć jak cierpi, kiedy on wyjeżdżał na te swoje, fuj, rozgrywki. Nie wiem, jak można fascynować się sportem. Nie cierpię sportu i wiem, że z wzajemnością. Po prostu ja i sport do siebie nie pasujemy. Wf to kara za najgorsze grzechy. Piłka zawsze musi mnie trafić, a jak nie trafi to ja i tak na nią wpadnę. Taka już to moja zdolność - wpadam na wszystko co tylko można i o wszystko się potykam. Potknęłabym się nawet o sznurówkę leżącą na ziemi, bo wystawałaby o jeden milimetr za wysoko. Czasami sama się dziwię, że jeszcze żyję. Za to znam prawie cały personel szpitala Holy Grace w Rooster a ordynator na urazówce każe mi mówić do siebie wujku.
W każdym razie, Marie, czyli moja mama, cierpiała gdy była daleko od Milla. Co prawda cierpiała też jak była daleko ode mnie ( "Dora, kochanie, uważaj, bo coś sobie zrobisz, umrzesz i mama będzie płakała" ) ale jakoś tak inaczej. Mniej. Wcale mnie to nie dziwi, bo kto mógłby mnie pokochać za to, jaka jestem? Zwłaszcza mając obok siebie młodszego o 10 lat i piekielnie przystojnego męża. Dlatego postanowiłam zrobić coś, co ją uwoli od mojego towarzystwa i sprawi, że bez wyrzutów sumienia będzie korzystać z życia przy mężu, który jest niewiele ode mnie starszy. ( Szkoda, że nie na mnie zwrócił uwagę, ale cóż, jestem przeciętnym nastoletnim niezgrabnym brzydactwem, które o wszystko się potyka i cud, że żyje - i byłoby bardzo, bardzo zdziwione gdyby pokochał je ktoś taki jak Mill )
Przypomniałam sobie, że mam jeszcze tatę, Henka. Nie widziałam go kilka lat, ostatnim razem miałam chyba siedem lat... a może osiem... Wystarczająco dużo, żeby go pamiętać . Nie wiem, ile on pamięta ale pewnie nie będzie za bardzo mi przeszkadzał. Ma tylko jedną wadę - mieszka daleko na północy, całe 300 kilometrów od Rooster, w Spoons, gdzie ciągle jest zimno.
Teraz też. Ledwo wysiadłam z samolotu, prawie urwało mi głowę. Niemal oczekiwałam, że się potoczy, z cichym plaskaniem spadnie ze stopni a potem pac...pac...pac... zniknie w oddali. Jednak nie. Ze zdziwieniem pomacałam się po gardle. Wciąż byłam w całości! Ostrożnie zeszłam na ziemię i w strasznej ulewie pobiegłam do hali przylotów. Bałam się, że nie poznam Henka ale on był przygotowany. Nad głową powiewał mu transparent z napisem: Dors, witamy w domu! Namalował do tego żółtą kaczuszkę i machał kwiatami. Tak, trudno było go nie zauważyć. Za to pewnie wszyscy się zastanawiali, po co robi tyle hałasu, skoro przyjechał po mnie a nie po jakąś filmową gwiazdę.
Kiedy do niego podeszłam, spojrzał na mnie z zakłopotaniem. "O nie!" - pomyślałam z paniką - "Tylko nie uściski!" - i zatonęłam w jego uścisku. Mam, co prawda, 164 cm wzrostu ale wyglądam na nie więcej niż 145, no, góra 147 cm - a mój tata jest wielki, sięga niemal sufitu w naszym domu. W końcu 184 cm czyni z mężczyzny górę. A jak jeszcze doda się do tego mięśnie jak u niedźwiedzia... Och! no właśnie, Henk ma potężne mięśnie, a co będzie jak mnie zgniecie?? Czy od razu mam zacząć pobyt w Spoons od wizyty w szpitalu??
Musiałam cicho pisnąć bo tata wypuścił mnie z uścisku.
- Aleś ty wyrosła, Dors! - gdyby mama nie przysłała twojego zdjęcia, nigdy bym się nie domyślił, że to ty...
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Tak to już było, ludzie mnie nie zauważali.
- Chodź - sięgnął po moją torbę - pojedziemy do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz